
21 października Adolf Hitler spotkał się w swoim gabinecie w kwaterze w Wilczym Szańcu z potężnym żołnierzem. Dwumetrowy olbrzym górował nad przygarbionym przywódcą III Rzeszy. Jego policzek przecinała szpetna blizna. Uważnie słuchał, co jego Führer ma mu do powiedzenia.

Otto Skorzeny w roku 1943 (źródło: Bundesarchiv)
"Skorzeny, zadanie, które ci powierzę, będzie najważniejszą misją w całym twoim życiu" – zaczął Hitler, przechodząc od razu do rzeczy. Komandos miał zebrać najlepszych ludzi, wyselekcjonować, wyszkolić, przebrać w amerykańskie mundury i ruszyć na tyły wroga na froncie zachodnim, by tam prowadzić akcje zaczepne. Skorzeny był najlepszym człowiekiem, który mógł podjąć się tego zadania. Wierny, fanatycznie oddany Hitlerowi, do tego sprawdzony w wielu misjach bojowych. Ale co ciekawe, także znienawidzony przez wielu niemieckich oficerów.
Jak podkreśla Antony Beevor w książce "Ardeny 1944. Ostatnia szansa Hitlera", akcja, którą nadzorował Skorzeny, objęta była największą tajemnicą. Według oficjalnej wersji ogłoszono nabór do 150. Brygady Pancernej. "Wszystko, co wiadomo mi na temat zaangażowania 150. Brygady Pancernej, objęte jest tajemnicą, która obowiązywać będzie nawet po zakończeniu wojny. Złamanie rozkazu karane będzie śmiercią" – treść takiego oświadczenia podpisywanego przez rekrutowanych do jednostki żołnierzy przytacza Beevor.
Starannie wybierani przez Skorzenego SS-mani musieli znakomicie posługiwać się nie tylko bronią, ale także językiem angielskim. W ramach szkolenia uczyli się salutować po amerykańsku, trenowali językowe idiomy, oglądali jankeskie filmy i szlifowali akcent. Musieli opanować nawet tak niezauważalne na pozór szczegóły zachowania jak na przykład amerykański sposób palenia papierosów. Chodziło o to, by przed zapaleniem papierosa postukać nim o paczkę. Drobiazg, ale dość istotny. Oczywiście w czasie przygotowań do misji chodzili tylko w amerykańskich mundurach, a wszystkie rozkazy wydawano im po angielsku. Dzięki temu obóz szkoleniowy w Grafenwöhr wyglądał zupełnie jak aliancka baza wojskowa.
Antony Beevor, opisując kampanię w Ardenach, szczegółowo odtwarza przygotowania do operacji. Bo trzeba przyznać, że była to imponująca operacja. Jak zauważa brytyjski historyk, w skład 150. Brygady Pancernej weszło blisko 2 tysiące żołnierzy. By zachować jak najdokładniejszy kamuflaż, do ich dyspozycji oddano nawet zdobyczne i naprawione amerykańskie czołgi M4 Sherman, ale i niemieckie Pantery przemalowane tak, by udawały maszyny wroga.
Otto Skorzeny w 1945 r. na Pomorzu (źródło: Bundesarchiv)
Elitarna grupa Skorzenego liczyła 150 najlepszych komandosów spośród 600 biegle władających językiem angielskim. Ubrani w amerykańskie mundury mieli poruszać się w jeepach, a ich zadaniem było wysadzanie w powietrze mostów, magazynów i składów paliwa. W razie przyłapania mieli udawać amerykańskich żołnierzy. W razie zagrożenia zdemaskowaniem nie zostawiać żadnych świadków.
16 grudnia 1944 roku osiem zespołów jeepów należących do jednostki Skorzenego przeniknęło na tyły amerykańskich wojsk i rozpoczęło działania sabotażowe. Głównie przecinali wojskowe linie telefoniczne i podmieniali drogowskazy przed nadciągającymi Amerykanami. Jak pisze Beevor, jednej grupie udało się nawet skierować na niewłaściwą drogę cały pułk piechoty. Przez długi czas po prostu przeszkadzali. Dopiero kiedy wzięty do niewoli podporucznik Günther Schultz przyznał amerykańskim śledczym, że liczący 80 najlepszych żołnierzy oddział specjalny Otta Skorzenego planuje przeniknąć do Paryża i porwać samego generała Dwighta Eisenhowera, Amerykanie przestraszyli się nie żarty. Kontrwywiad polecił natychmiast wzmóc ochronę wokół dowódcy sił sprzymierzonych.
Choć nic z tego, co opowiadał wzięty do niewoli Schutz nie potwierdziło się, Amerykanie popadli w głęboką paranoję. Wzmogli kontrole drogowe, a zatrzymywanych żołnierzy – w tym nawet własnych wysokich rangą oficerów – przepytywali na przykład, jak ma na imię piosenkarz Sinatra albo jak wabi się pies amerykańskiego prezydenta. Autor książki "Ardeny 1944" przytacza zabawną sytuację, kiedy na jedno z pytań złej odpowiedzi udzielił sam generał brygady Bruce Clarke. "Trzeba być szkopem, żeby popełnić taki błąd" – oświadczył na to przesłuchujący go żandarm i aresztował generała. Co prawda dowódca trafił w niewolę tylko na pół godziny, ale to pokazuje, jakie emocje wywoływała wiadomość o Niemcach podszywających się pod amerykańskich chłopców. Dochodziło nawet do sytuacji, kiedy żołnierze kazali zatrzymywanym na środku drogi opuszczać spodnie i sprawdzali, czy noszą regulaminową brytyjską lub amerykańską bieliznę. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, to za nieodpowiednie slipy można było od nerwowego żandarma dostać kulkę.
Amerykańscy żołnierze w Ardenach w 1944 r. (źródło: www.defenseimagery.mil)
Jak pisze Beevor, schwytanych komandosów Skorzenego traktowano bardzo surowo. Sądy polowe skazywały ich najczęściej od razu na śmierć, jak wrogów przyłapanych na dywersji, a nie jak jeńców wojennych. Autor "Ardenów 1944" przypomina w tym miejscu sytuację, kiedy oczekujący na rozstrzelanie Niemcy poprosili w ostatnim życzeniu o wysłuchanie kolęd śpiewanych przez niemieckie pielęgniarki. Kobiety śpiewały, a pluton egzekucyjny czekał na koniec pieśni.
Amerykanie za wszelką cenę starali się wyłapać jak największą liczbę dywersantów. Nie było to łatwe, choć 150. Brygada Pancerna pozostająca pod rozkazami Skorzenego była łatwa do rozpoznania. Czołgi, którymi dysponowała, były to w większości niemieckie maszyny, przemalowane w alianckie barwy i z amerykańskimi oznaczeniami. Mistyfikację łatwo można było wykryć zwłaszcza za dnia, ponieważ – jak pisze Beevor – niektóre czołgi miały błędne oznaczenia. Biała gwiazda na wieżyczce nie była bowiem wzięta w okrąg. Dlatego Skorzeny starał się operować głównie nocą. Szybko zarzucił pierwszy pomysł zniszczenia kluczowych mostów na Renie w Bazylei i skupił się na bezpośredniej konfrontacji z Amerykanami.
21 grudnia 1944 roku nakazał uderzyć w kierunku miejscowości Malmedy i zniszczyć 30. Dywizję Piechoty. Tym razem jednak się przeliczył. Przeciwnik w odpowiedzi rzucił do walki artylerię strzelającą nowymi pociskami, które z łatwością niszczyły pancerze niemieckich czołgów. Otto Skorzeny został ciężko ranny. Dostał odłamkiem szrapnela w twarz i stracił oko. Jego misja powiodła się tylko częściowo, ale efekt z pewnością przerósł oczekiwania samego Adolfa Hitlera. Paranoiczny strach przed atakiem przebranych dywersantów dotarł aż na szczyty alianckiego dowództwa.
Antony Beevor, "Ardeny 1944. Ostatnia szansa Hitlera", Wydawnictwo Znak 2016

21 października Adolf Hitler spotkał się w swoim gabinecie w kwaterze w Wilczym Szańcu z potężnym żołnierzem. Dwumetrowy olbrzym górował nad przygarbionym przywódcą III Rzeszy. Jego policzek przecinała szpetna blizna. Uważnie słuchał, co jego Führer ma mu do powiedzenia.

Otto Skorzeny w roku 1943 (źródło: Bundesarchiv)
"Skorzeny, zadanie, które ci powierzę, będzie najważniejszą misją w całym twoim życiu" – zaczął Hitler, przechodząc od razu do rzeczy. Komandos miał zebrać najlepszych ludzi, wyselekcjonować, wyszkolić, przebrać w amerykańskie mundury i ruszyć na tyły wroga na froncie zachodnim, by tam prowadzić akcje zaczepne. Skorzeny był najlepszym człowiekiem, który mógł podjąć się tego zadania. Wierny, fanatycznie oddany Hitlerowi, do tego sprawdzony w wielu misjach bojowych. Ale co ciekawe, także znienawidzony przez wielu niemieckich oficerów.
Jak podkreśla Antony Beevor w książce "Ardeny 1944. Ostatnia szansa Hitlera", akcja, którą nadzorował Skorzeny, objęta była największą tajemnicą. Według oficjalnej wersji ogłoszono nabór do 150. Brygady Pancernej. "Wszystko, co wiadomo mi na temat zaangażowania 150. Brygady Pancernej, objęte jest tajemnicą, która obowiązywać będzie nawet po zakończeniu wojny. Złamanie rozkazu karane będzie śmiercią" – treść takiego oświadczenia podpisywanego przez rekrutowanych do jednostki żołnierzy przytacza Beevor.
Starannie wybierani przez Skorzenego SS-mani musieli znakomicie posługiwać się nie tylko bronią, ale także językiem angielskim. W ramach szkolenia uczyli się salutować po amerykańsku, trenowali językowe idiomy, oglądali jankeskie filmy i szlifowali akcent. Musieli opanować nawet tak niezauważalne na pozór szczegóły zachowania jak na przykład amerykański sposób palenia papierosów. Chodziło o to, by przed zapaleniem papierosa postukać nim o paczkę. Drobiazg, ale dość istotny. Oczywiście w czasie przygotowań do misji chodzili tylko w amerykańskich mundurach, a wszystkie rozkazy wydawano im po angielsku. Dzięki temu obóz szkoleniowy w Grafenwöhr wyglądał zupełnie jak aliancka baza wojskowa.
Antony Beevor, opisując kampanię w Ardenach, szczegółowo odtwarza przygotowania do operacji. Bo trzeba przyznać, że była to imponująca operacja. Jak zauważa brytyjski historyk, w skład 150. Brygady Pancernej weszło blisko 2 tysiące żołnierzy. By zachować jak najdokładniejszy kamuflaż, do ich dyspozycji oddano nawet zdobyczne i naprawione amerykańskie czołgi M4 Sherman, ale i niemieckie Pantery przemalowane tak, by udawały maszyny wroga.
Otto Skorzeny w 1945 r. na Pomorzu (źródło: Bundesarchiv)
Elitarna grupa Skorzenego liczyła 150 najlepszych komandosów spośród 600 biegle władających językiem angielskim. Ubrani w amerykańskie mundury mieli poruszać się w jeepach, a ich zadaniem było wysadzanie w powietrze mostów, magazynów i składów paliwa. W razie przyłapania mieli udawać amerykańskich żołnierzy. W razie zagrożenia zdemaskowaniem nie zostawiać żadnych świadków.
16 grudnia 1944 roku osiem zespołów jeepów należących do jednostki Skorzenego przeniknęło na tyły amerykańskich wojsk i rozpoczęło działania sabotażowe. Głównie przecinali wojskowe linie telefoniczne i podmieniali drogowskazy przed nadciągającymi Amerykanami. Jak pisze Beevor, jednej grupie udało się nawet skierować na niewłaściwą drogę cały pułk piechoty. Przez długi czas po prostu przeszkadzali. Dopiero kiedy wzięty do niewoli podporucznik Günther Schultz przyznał amerykańskim śledczym, że liczący 80 najlepszych żołnierzy oddział specjalny Otta Skorzenego planuje przeniknąć do Paryża i porwać samego generała Dwighta Eisenhowera, Amerykanie przestraszyli się nie żarty. Kontrwywiad polecił natychmiast wzmóc ochronę wokół dowódcy sił sprzymierzonych.
Choć nic z tego, co opowiadał wzięty do niewoli Schutz nie potwierdziło się, Amerykanie popadli w głęboką paranoję. Wzmogli kontrole drogowe, a zatrzymywanych żołnierzy – w tym nawet własnych wysokich rangą oficerów – przepytywali na przykład, jak ma na imię piosenkarz Sinatra albo jak wabi się pies amerykańskiego prezydenta. Autor książki "Ardeny 1944" przytacza zabawną sytuację, kiedy na jedno z pytań złej odpowiedzi udzielił sam generał brygady Bruce Clarke. "Trzeba być szkopem, żeby popełnić taki błąd" – oświadczył na to przesłuchujący go żandarm i aresztował generała. Co prawda dowódca trafił w niewolę tylko na pół godziny, ale to pokazuje, jakie emocje wywoływała wiadomość o Niemcach podszywających się pod amerykańskich chłopców. Dochodziło nawet do sytuacji, kiedy żołnierze kazali zatrzymywanym na środku drogi opuszczać spodnie i sprawdzali, czy noszą regulaminową brytyjską lub amerykańską bieliznę. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, to za nieodpowiednie slipy można było od nerwowego żandarma dostać kulkę.
Amerykańscy żołnierze w Ardenach w 1944 r. (źródło: www.defenseimagery.mil)
Jak pisze Beevor, schwytanych komandosów Skorzenego traktowano bardzo surowo. Sądy polowe skazywały ich najczęściej od razu na śmierć, jak wrogów przyłapanych na dywersji, a nie jak jeńców wojennych. Autor "Ardenów 1944" przypomina w tym miejscu sytuację, kiedy oczekujący na rozstrzelanie Niemcy poprosili w ostatnim życzeniu o wysłuchanie kolęd śpiewanych przez niemieckie pielęgniarki. Kobiety śpiewały, a pluton egzekucyjny czekał na koniec pieśni.
Amerykanie za wszelką cenę starali się wyłapać jak największą liczbę dywersantów. Nie było to łatwe, choć 150. Brygada Pancerna pozostająca pod rozkazami Skorzenego była łatwa do rozpoznania. Czołgi, którymi dysponowała, były to w większości niemieckie maszyny, przemalowane w alianckie barwy i z amerykańskimi oznaczeniami. Mistyfikację łatwo można było wykryć zwłaszcza za dnia, ponieważ – jak pisze Beevor – niektóre czołgi miały błędne oznaczenia. Biała gwiazda na wieżyczce nie była bowiem wzięta w okrąg. Dlatego Skorzeny starał się operować głównie nocą. Szybko zarzucił pierwszy pomysł zniszczenia kluczowych mostów na Renie w Bazylei i skupił się na bezpośredniej konfrontacji z Amerykanami.
21 grudnia 1944 roku nakazał uderzyć w kierunku miejscowości Malmedy i zniszczyć 30. Dywizję Piechoty. Tym razem jednak się przeliczył. Przeciwnik w odpowiedzi rzucił do walki artylerię strzelającą nowymi pociskami, które z łatwością niszczyły pancerze niemieckich czołgów. Otto Skorzeny został ciężko ranny. Dostał odłamkiem szrapnela w twarz i stracił oko. Jego misja powiodła się tylko częściowo, ale efekt z pewnością przerósł oczekiwania samego Adolfa Hitlera. Paranoiczny strach przed atakiem przebranych dywersantów dotarł aż na szczyty alianckiego dowództwa.
Antony Beevor, "Ardeny 1944. Ostatnia szansa Hitlera", Wydawnictwo Znak 2016