
Małgorzata Niezabitowska, późniejsza rzeczniczka rządu Tadeusza Mazowieckiego, wspomina jednak ten okres nie tyle jako stan wojenny, lecz raczej jako stan wojny.
Z jej punktu widzenia była to tajna wojna z systemem, prowadzona w konspiracji, według reguł przekazanych jej przez ojca, żołnierza Armii Krajowej. We wspomnieniach zatytułowanych "W twoim kraju wojna" Niezabitowska opowiada między innymi, jak z mężem Tomaszem Tomaszewskim wykonywali z ukrycia zdjęcia uzbrojonych w karabiny patroli milicjantów i żołnierzy, transporterów opancerzonych i czołgów, a także szarych zrezygnowanych i przygnębionych sytuacją w kraju zwykłych ludzi. Fotografie przemycali na Zachód, gdzie potem ukazywały się w prasie jako ilustracja tego, co dzieje się w Polsce.
Lech Wałęsa na okładce tygodnika "The Economist". Ekspozycja w Europejskim Centrum Solidarności (fot. Mariusz Nowik)
Na ten pomysł wpadł Tomaszewski w trakcie podróży samochodem ze Staszkiem Wałęsą, bratem Lecha. Staszek, jak pisze Niezabitowska, choć "z wyglądu łudząco przypominał brata, z temperamentu i charakteru był jego przeciwieństwem". Pomysł zakrawał na szaleństwo, ponieważ aby się udał, nie wystarczyło tylko przemycić na spotkanie z przywódcą Solidarności aparat fotograficzny. Trzeba było jeszcze zrobić zdjęcia, wynieść aparat i nie dać się złapać z kliszą. O komforcie, jaki dają aparaty automatyczne, takie na przykład jak współczesne w telefonach komórkowych, konspiratorzy mogli zapomnieć.
"Jak go ustawić, brzmiało pytanie zasadnicze i trudne, bo brak było danych. Przysłona, czułość filmu, odległość, zależały od warunków, w jakich odbędzie się fotografowanie. Wizyta była pierwsza, miejsce nieznane, pozostawała dedukcja. I fantazja. Trzeba było wyobrazić sobie, gdzie spotkają się bracia, wielkość pokoju, oświetlenie i dostosować parametry" – wyjaśnia na kartach wspomnień Niezabitowska.
"Użycie flesza nie wchodziło w grę, jego błysk w oknie, które z pewnością było obserwowane, oznaczało katastrofę, koniec" – dodaje.
Staszek Wałęsa musiał wielokrotnie przećwiczyć robienie zdjęć.
Stan wojenny. Czołgi T-72 w Zbąszyniu (źródło: Wikimedia Commons)
Pierwszym i największym problemem okazało się przemycenie aparatu. Choć pożyczony olympus był niewielkich rozmiarów, wniesienie go w kieszenie nie wchodziło w grę. Przeszukanie było bardziej niż pewne. Ale konspiratorzy poradzili sobie i z tym problemem – przyznaje Niezabitowska.
"Maleńki aparat został schowany w majtkach, kąpielówkach, które Tomek pożyczył Staszkowi. Zgodnie z ówczesną modą obcisłe, elastyczne, utrzymywały aparat w kroczu. Staszek klął, poruszał się kaczym krokiem, >>jakby mnie w jaja kopnęli<<, puszczał >>wiązanki<<, ale ćwiczył, dopóki nie nauczył się chodzić. Rozumiał, że przecierpieć trzeba. W razie kontroli, obmacywania ciała, to intymne miejsce jako jedyne dawało szansę, że przemyt się powiedzie".
Jak wyglądało spotkanie braci w ośrodku internowania? „Ledwo tam wlazłem i wyściskaliśmy się, cofnąłem się i zacząłem rozpinać rozporek. Żebyście widzieli, jaką Lechu miał minę, zupełnie go zatkało, przestraszył się chyba, że mi odbiło. Ale jak zobaczył, co wyciągam z gaci, zrozumiał od razu" – opowiadał Stanisław Wałęsa. Nie mógł powiedzieć, co ma zamiar zrobić, bo pokój był najpewniej na podsłuchu. Miał zamiar użyć kartki i pisaka, ale obyło się bez tego. Lech w lot pojął, co ma robić.
"Tempo mnie zaskoczyło, no i obaj pozostaliśmy na swoich miejscach, ja przy drzwiach, Lechu naprzeciwko, gdzie było okno. Jeszcze się tam podsunął, bo mu pokazałem, jak spojrzałem w aparat, żeby cofnął się. Pamiętałem, że muszę widzieć i głowę, i nogi. Starałem się, aby niczego Lechowi nie obciąć i przegapiłem okno" – opowiadał Stanisław.
To nieszczęsne okno, które przegapił, omal nie położyło całej akcji. Jak się okazało po wywołaniu pierwszej klatki, postać Lecha na tle okna wyszła całkowicie ciemna, a tło zdjęcia prześwietlone. Na szczęście mąż Małgorzaty Niezabitowskiej stanął na wysokości fotograficznego zadania. Dzięki jego doświadczeniu klatki udało się uratować. Jakiś czas później czytelnicy francuskiego tygodnika "Paris Match" mogli przeczytać artykuł o uwięzionym przywódcy Solidarności i zobaczyć jedno z najcenniejszych zdjęć ze stanu wojennego. Na nim Lech Wałęsa składający zaciśnięte dłonie w symbolicznym i jednoznacznym geście, że nie tylko on, ale cała Polska skuta jest kajdanami:
Lech Wałęsa w tygodniku "Paris Match". Fotografia wykonana przez Stanisława Wałęsę

Małgorzata Niezabitowska, późniejsza rzeczniczka rządu Tadeusza Mazowieckiego, wspomina jednak ten okres nie tyle jako stan wojenny, lecz raczej jako stan wojny.
Z jej punktu widzenia była to tajna wojna z systemem, prowadzona w konspiracji, według reguł przekazanych jej przez ojca, żołnierza Armii Krajowej. We wspomnieniach zatytułowanych "W twoim kraju wojna" Niezabitowska opowiada między innymi, jak z mężem Tomaszem Tomaszewskim wykonywali z ukrycia zdjęcia uzbrojonych w karabiny patroli milicjantów i żołnierzy, transporterów opancerzonych i czołgów, a także szarych zrezygnowanych i przygnębionych sytuacją w kraju zwykłych ludzi. Fotografie przemycali na Zachód, gdzie potem ukazywały się w prasie jako ilustracja tego, co dzieje się w Polsce.
Lech Wałęsa na okładce tygodnika "The Economist". Ekspozycja w Europejskim Centrum Solidarności (fot. Mariusz Nowik)
Na ten pomysł wpadł Tomaszewski w trakcie podróży samochodem ze Staszkiem Wałęsą, bratem Lecha. Staszek, jak pisze Niezabitowska, choć "z wyglądu łudząco przypominał brata, z temperamentu i charakteru był jego przeciwieństwem". Pomysł zakrawał na szaleństwo, ponieważ aby się udał, nie wystarczyło tylko przemycić na spotkanie z przywódcą Solidarności aparat fotograficzny. Trzeba było jeszcze zrobić zdjęcia, wynieść aparat i nie dać się złapać z kliszą. O komforcie, jaki dają aparaty automatyczne, takie na przykład jak współczesne w telefonach komórkowych, konspiratorzy mogli zapomnieć.
"Jak go ustawić, brzmiało pytanie zasadnicze i trudne, bo brak było danych. Przysłona, czułość filmu, odległość, zależały od warunków, w jakich odbędzie się fotografowanie. Wizyta była pierwsza, miejsce nieznane, pozostawała dedukcja. I fantazja. Trzeba było wyobrazić sobie, gdzie spotkają się bracia, wielkość pokoju, oświetlenie i dostosować parametry" – wyjaśnia na kartach wspomnień Niezabitowska.
"Użycie flesza nie wchodziło w grę, jego błysk w oknie, które z pewnością było obserwowane, oznaczało katastrofę, koniec" – dodaje.
Staszek Wałęsa musiał wielokrotnie przećwiczyć robienie zdjęć.
Stan wojenny. Czołgi T-72 w Zbąszyniu (źródło: Wikimedia Commons)
Pierwszym i największym problemem okazało się przemycenie aparatu. Choć pożyczony olympus był niewielkich rozmiarów, wniesienie go w kieszenie nie wchodziło w grę. Przeszukanie było bardziej niż pewne. Ale konspiratorzy poradzili sobie i z tym problemem – przyznaje Niezabitowska.
"Maleńki aparat został schowany w majtkach, kąpielówkach, które Tomek pożyczył Staszkowi. Zgodnie z ówczesną modą obcisłe, elastyczne, utrzymywały aparat w kroczu. Staszek klął, poruszał się kaczym krokiem, >>jakby mnie w jaja kopnęli<<, puszczał >>wiązanki<<, ale ćwiczył, dopóki nie nauczył się chodzić. Rozumiał, że przecierpieć trzeba. W razie kontroli, obmacywania ciała, to intymne miejsce jako jedyne dawało szansę, że przemyt się powiedzie".
Jak wyglądało spotkanie braci w ośrodku internowania? „Ledwo tam wlazłem i wyściskaliśmy się, cofnąłem się i zacząłem rozpinać rozporek. Żebyście widzieli, jaką Lechu miał minę, zupełnie go zatkało, przestraszył się chyba, że mi odbiło. Ale jak zobaczył, co wyciągam z gaci, zrozumiał od razu" – opowiadał Stanisław Wałęsa. Nie mógł powiedzieć, co ma zamiar zrobić, bo pokój był najpewniej na podsłuchu. Miał zamiar użyć kartki i pisaka, ale obyło się bez tego. Lech w lot pojął, co ma robić.
"Tempo mnie zaskoczyło, no i obaj pozostaliśmy na swoich miejscach, ja przy drzwiach, Lechu naprzeciwko, gdzie było okno. Jeszcze się tam podsunął, bo mu pokazałem, jak spojrzałem w aparat, żeby cofnął się. Pamiętałem, że muszę widzieć i głowę, i nogi. Starałem się, aby niczego Lechowi nie obciąć i przegapiłem okno" – opowiadał Stanisław.
To nieszczęsne okno, które przegapił, omal nie położyło całej akcji. Jak się okazało po wywołaniu pierwszej klatki, postać Lecha na tle okna wyszła całkowicie ciemna, a tło zdjęcia prześwietlone. Na szczęście mąż Małgorzaty Niezabitowskiej stanął na wysokości fotograficznego zadania. Dzięki jego doświadczeniu klatki udało się uratować. Jakiś czas później czytelnicy francuskiego tygodnika "Paris Match" mogli przeczytać artykuł o uwięzionym przywódcy Solidarności i zobaczyć jedno z najcenniejszych zdjęć ze stanu wojennego. Na nim Lech Wałęsa składający zaciśnięte dłonie w symbolicznym i jednoznacznym geście, że nie tylko on, ale cała Polska skuta jest kajdanami:
Lech Wałęsa w tygodniku "Paris Match". Fotografia wykonana przez Stanisława Wałęsę