dobre książki

Sobota, Grudzień 26, 2015, 01:47
Niemieccy żołnierze w okupowanej Warszawie chętnie szukali towarzystwa młodych dziewcząt. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że romantyczne schadzki mogą skończyć się dla nich bardzo źle. Prostytutki, choć może zabrzmi to dziwnie, również walczyły ze znienawidzonym wrogiem.

"Unikaj polskich dziewcząt, bo cię wciągną w zasadzkę, gdzie stracisz broń, a nawet życie"
- takim hasłem niemieckie władze ostrzegały żołnierzy przyjeżdżających na urlop do okupowanej Warszawy. Było w tym wiele racji, ale prostytutki nie tylko kradły broń i wciągały pijanych Niemców w zasadzki.

Emil Kumor, szef wydziału specjalnego sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej o pseudonimie Krzyś był świadkiem sceny, którą opisuje Rafał Kuzak w jednym z rozdziałów zbiorowej pracy pod tytułem "Wielka Księga Armii Krajowej". Widział, jak na warszawskiej ulicy granatowy policjant próbował zaciągnąć na komisariat opierającą się mu prostytutkę. Kobieta wykrzyczała słowa, które zapadły "Krzysiowi" w pamięć:

Panie władza, co pan przez te lata okupacji zrobił dla Polski, bo ja to przynajmniej zaraziłam ponad 20 szwabów. A ile pistoletów skradłam i oddałam je tam, gdzie trzeba! A czym pan, panie władza, może się pochwalić? Zginę gdzieś pod płotem, ale sumienie mam czyste!

Prostytutki współpracujące z ruchem oporu wykonywały bardzo trudne i niebezpieczne zadania. Wbrew pozorom zarażenie niemieckiego żołnierza chorobą weneryczną nie musiało bowiem uchodzić płazem. Taki czyn traktowany był jak sabotaż skierowany przeciwko III Rzeszy, ponieważ na jakiś czas wykluczał chorego z walki. Zresztą konspiratorzy nie mieli oporów przed posyłaniem prostytutek na taki front walki biologicznej. Wspominał o tym na przykład legendarny kurier Jan Karski w swoim "Tajnym państwie":

Kilkakrotnie posłużyliśmy się stręczycialami do zaaranżowania schadzek niemieckich oficerów z prostytutkami, o których wiedzieliśmy, że są zarażone chorobami wenerycznymi.



Rafał Kuzak w "Wielkiej Księdze..." przypomina również wielką akcję zarażania Niemców groźnymi drobnoustrojami i zabijania ich bronią chemiczną przysyłaną z Wielkiej Brytanii. Powołuje się na wywiad, jakiego Dariuszowi Baliszewskiemu, historykowi i dziennikarzowi, udzielił por. Stanisław Janusz Sosabowski, były dowódca kompanii Kedywu AK i syn gen. Janusza Sosabowskiego, dowódcy polskich spadochroniarzy na Zachodzie. Porucznik Sosabowski twierdził, że za jego sprawą życie straciło od pół tysiąca do siedmiuset Niemców:

To się nazywało "materiały specjalne", przylatywały z Anglii z każdym cichociemnym. Specjalnie zabezpieczone ampułki z acetonem uranu. Miesiąc po "spożyciu" pojawiało się zapalenie nerek, na które nie było ratunku. Albo ampułki z iperytem, czyli gazem musztardowym w płynie. W zależności od stężenia, wcześniej lub później dawał obajwy tyfusu i nieuchronną śmierć. Antrax, czyli wąglik płucny, dodawało się do mięsa w niemieckich jednostkach żywienia zbiorowego. Jedne ampułki otrzymywali restauratorzy czy nasi zaprzysiężeni kelnerzy w lokalach "Nur fuer Deutsche", inne współpracujący z nami fryzjerzy w hotelach tylko dla Niemców, a podobno, jak słyszałem, czasem także nasze kosmetyczki w niemieckich salonach urody.

O ile potajemne zarażanie Niemców mogło nie wzbudzić podejrzeń gestapo, o tyle łatwiej było złapać chorą prostytutkę. Z ogromnym niebezpieczeństwem wiązało się również wykradanie broni żołnierzom, czego bardzo często podejmowały się również te kobiety.

Tak opowiadał o tym po latach Emil "Krzyś" Kumor, który pośredniczył Niemcom w zawieraniu odpowiednich znajomości.

Na Forcie Bema, na Saperach, w Puszczy Kampinoskiej i na lotnisku, tam były bardzo duże ilości Niemców. Ci Niemcy chodzili po ulicach pijani i te prostytutki za nimi. Oni im płacili, bo szukali "panenki". Jak pijany był jakiś Niemiec, to chodził i się pytał, gdzie tu są "panenki". (...) Oczywiście, ja nie znaleźli nic na ulicy, to za Fortem Bema była rzeczka, i za kościołem Świętego Józefa były takie wały i te wały wchodziły do rzeki. Tam góra była, tam były ławki, trawa tam była, można tam było przyjść, odpocząć.

Zdobyta w czasie tych schadzek broń trafiała do Armii Krajowej i wzmacniała potencjał bojowy polskiej konspiracji. Można więc powiedzieć, że nawet prostytutki na swój sposób pomogły w walce z okupantem oraz w przygotowaniach do Powstania Warszawskiego.

"Wielka Księga Armii Krajowej", red. Ewelina Olaszek, Znak Horyzont 2015


Brak komentarzy.
(*) Pola obowiązkowe
Sobota, Grudzień 26, 2015, 01:47
Niemieccy żołnierze w okupowanej Warszawie chętnie szukali towarzystwa młodych dziewcząt. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że romantyczne schadzki mogą skończyć się dla nich bardzo źle. Prostytutki, choć może zabrzmi to dziwnie, również walczyły ze znienawidzonym wrogiem.

"Unikaj polskich dziewcząt, bo cię wciągną w zasadzkę, gdzie stracisz broń, a nawet życie"
- takim hasłem niemieckie władze ostrzegały żołnierzy przyjeżdżających na urlop do okupowanej Warszawy. Było w tym wiele racji, ale prostytutki nie tylko kradły broń i wciągały pijanych Niemców w zasadzki.

Emil Kumor, szef wydziału specjalnego sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej o pseudonimie Krzyś był świadkiem sceny, którą opisuje Rafał Kuzak w jednym z rozdziałów zbiorowej pracy pod tytułem "Wielka Księga Armii Krajowej". Widział, jak na warszawskiej ulicy granatowy policjant próbował zaciągnąć na komisariat opierającą się mu prostytutkę. Kobieta wykrzyczała słowa, które zapadły "Krzysiowi" w pamięć:

Panie władza, co pan przez te lata okupacji zrobił dla Polski, bo ja to przynajmniej zaraziłam ponad 20 szwabów. A ile pistoletów skradłam i oddałam je tam, gdzie trzeba! A czym pan, panie władza, może się pochwalić? Zginę gdzieś pod płotem, ale sumienie mam czyste!

Prostytutki współpracujące z ruchem oporu wykonywały bardzo trudne i niebezpieczne zadania. Wbrew pozorom zarażenie niemieckiego żołnierza chorobą weneryczną nie musiało bowiem uchodzić płazem. Taki czyn traktowany był jak sabotaż skierowany przeciwko III Rzeszy, ponieważ na jakiś czas wykluczał chorego z walki. Zresztą konspiratorzy nie mieli oporów przed posyłaniem prostytutek na taki front walki biologicznej. Wspominał o tym na przykład legendarny kurier Jan Karski w swoim "Tajnym państwie":

Kilkakrotnie posłużyliśmy się stręczycialami do zaaranżowania schadzek niemieckich oficerów z prostytutkami, o których wiedzieliśmy, że są zarażone chorobami wenerycznymi.



Rafał Kuzak w "Wielkiej Księdze..." przypomina również wielką akcję zarażania Niemców groźnymi drobnoustrojami i zabijania ich bronią chemiczną przysyłaną z Wielkiej Brytanii. Powołuje się na wywiad, jakiego Dariuszowi Baliszewskiemu, historykowi i dziennikarzowi, udzielił por. Stanisław Janusz Sosabowski, były dowódca kompanii Kedywu AK i syn gen. Janusza Sosabowskiego, dowódcy polskich spadochroniarzy na Zachodzie. Porucznik Sosabowski twierdził, że za jego sprawą życie straciło od pół tysiąca do siedmiuset Niemców:

To się nazywało "materiały specjalne", przylatywały z Anglii z każdym cichociemnym. Specjalnie zabezpieczone ampułki z acetonem uranu. Miesiąc po "spożyciu" pojawiało się zapalenie nerek, na które nie było ratunku. Albo ampułki z iperytem, czyli gazem musztardowym w płynie. W zależności od stężenia, wcześniej lub później dawał obajwy tyfusu i nieuchronną śmierć. Antrax, czyli wąglik płucny, dodawało się do mięsa w niemieckich jednostkach żywienia zbiorowego. Jedne ampułki otrzymywali restauratorzy czy nasi zaprzysiężeni kelnerzy w lokalach "Nur fuer Deutsche", inne współpracujący z nami fryzjerzy w hotelach tylko dla Niemców, a podobno, jak słyszałem, czasem także nasze kosmetyczki w niemieckich salonach urody.

O ile potajemne zarażanie Niemców mogło nie wzbudzić podejrzeń gestapo, o tyle łatwiej było złapać chorą prostytutkę. Z ogromnym niebezpieczeństwem wiązało się również wykradanie broni żołnierzom, czego bardzo często podejmowały się również te kobiety.

Tak opowiadał o tym po latach Emil "Krzyś" Kumor, który pośredniczył Niemcom w zawieraniu odpowiednich znajomości.

Na Forcie Bema, na Saperach, w Puszczy Kampinoskiej i na lotnisku, tam były bardzo duże ilości Niemców. Ci Niemcy chodzili po ulicach pijani i te prostytutki za nimi. Oni im płacili, bo szukali "panenki". Jak pijany był jakiś Niemiec, to chodził i się pytał, gdzie tu są "panenki". (...) Oczywiście, ja nie znaleźli nic na ulicy, to za Fortem Bema była rzeczka, i za kościołem Świętego Józefa były takie wały i te wały wchodziły do rzeki. Tam góra była, tam były ławki, trawa tam była, można tam było przyjść, odpocząć.

Zdobyta w czasie tych schadzek broń trafiała do Armii Krajowej i wzmacniała potencjał bojowy polskiej konspiracji. Można więc powiedzieć, że nawet prostytutki na swój sposób pomogły w walce z okupantem oraz w przygotowaniach do Powstania Warszawskiego.

"Wielka Księga Armii Krajowej", red. Ewelina Olaszek, Znak Horyzont 2015


Brak komentarzy.
(*) Pola obowiązkowe
 
Ta strona może korzystać z Cookies.
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.

OK, rozumiem lub Więcej Informacji
Śledź nas na Twitterze
Znajdź nas na Facebooku
Informacja o Cookies
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.
OK, rozumiem